|
| Wielkość liter:A A A A
Nazywam się Alfons Labuda, mieszkam w Wejherowie. Mam 70 lat i można powiedzieć, że przez całe moje życie towarzyszą mi gołębie gdańskie. Już ojciec mój był hodowcą w okresie przedwojennym. Ja natomiast już od najmłodszego dzieciństwa interesowałem się hodowlą tej pięknej rasy.
Wyhodowane przeze mnie gdańskie wystawiane były prawie na wszystkich wystawach krajowych, a także reprezentowały Polskę na wystawach międzynarodowych. Poszczycić się mogę tym, że zdobyły tam wiele złotych medali.
Byłem uczestnikiem i sędzią na wystawach gołębi rasowych, w 1982 roku zostałem sędzią ekspertem, a w 1988 roku jako jeden z pierwszych zdałem egzamin państwowy przed komisją C.S.H.Z. w Warszawie ( z nr legitymacji 002).
Dziesięć lat poświęciłem hodowli gdańskich srokatych w różnych kolorach. Pochwalić mogę się tym, że czarne srokate udało mi się doprowadzić prawie do idealnych rysunków i koloru.
Od 1997 roku zaczęły dominować nowe trendy - każdy kto chciał, opracowywał nowy wzorzec gdańskiego, spowodowało to, że gołąb gdański stracił swój piękny i delikatny wygląd oraz swojąrasowość.
"...O wiele łatwiej jest zmienić wzorzec i dopasować go do wyhodowanych gołębi, niż hodować gołębie dążąc do wzorca..." - kwestię tę bardziej szczegółowo omówię w odrębnym artykule.
W związku z tym zaprzestałem wystawiania swoich gdańskich i zainteresowałem się gołębiami pocztowymi. Jednakże nie zrezygnowałem z hodowli gdańskich, a teraz znów nadszedł taki czas, że zamierzam ponownie uczestniczyć w wystawach oraz rozwijać hodowlę.
Piotr: Panie Alku, jak się Pan miewa?
Alfons: Dobrze, chciałem Ci opowiedzieć o kilku rzeczach.
Piotr: Świetnie, zatem zaczynajmy. Jak rozwijała się hodowla gołębi gdańskich po zakończonej wojnie? Co Pan pamięta z czasów młodzieńczych?
Alfons: Kiedy ojciec wrócił z wojny, to gdańskich zostały niestety tylko dwie sztuki. Pod koniec wojny w 1945 roku Rosjanie strzelali do gdańskich, bo siedziały na drucie, robili sobie zawody. Te dwa, które przetrwały uciekły i wróciły dopiero wieczorem, kiedy było już prawie ciemno. Gdy je łapałem, nie mogłem odróżnić żółtego od czarnego, bo właśnie w takich kolorach były.
Mieliśmy zwyczaj trzymania w gołębniku kota. W tamtym okresie mieliśmy akurat dwa. Później musieliśmy oddać szopę, w której był gołębnik, wiązało się to z likwidacją gołębi. Postanowiłem zrobić sobie choć namiastkę gołębnika w postaci skrzynki zawieszonej na ścianie budynku. Miałem wtedy jedną parę naprawdę konkretnych mazrów. Tak długich gołębi chyba już nigdy nie spotkałem. Były absolutnie fantastyczne. To był niebieski mazer i powiedzmy na dzisiejsze czasy szymel. Choć wtedy nie wyróżniało się tylu odmian, po prostu mówiono mazry. Czy były to szymle, mazry czy szeki. No i do tego dostałem od mojego sąsiada parkę białogłówkek elbląskich, trzymałem je na tej samej zasadzie co sokoły.
Z czasów młodzieńczych pamiętam, że od 1952 roku zacząłem hodować z ojcem sokoły gdańskie. Tato miał przed wojną trochę gołębi, a w latach 1939 - 42 codzienną obsługą hodowli zajmowała się moja mama. Z tatą mieliśmy dziesięć par sokołów. Były to gołębie w kolorach czarnym i żółtym, po pięć par z każdego koloru. Co jakiś czas tato dokładał do czarnych żółtego i odwrotnie dla poprawienia barwy.
Piotr: Czy w tamtych czasach gdańskie wyglądały tak samo jak dziś?
Alfons: Sokoły gdańskie, miały wygląd inny niż obecnie. Przede wszystkim miały bardziej okrągłe głowy, półokrągłe, orzechowe i inne, ale zdecydowanie różniły się od tych dzisiejszych. Pamiętam jak w 1952 r. pojechaliśmy do Bydgoszczy po jedną żółtą samicę dla odnowienia krwi.
Kiedy zbudowałem swój własny mały gołębnik zacząłem hodować gołębie sam. Za to odmiennie niż ojciec upodobałem sobie ciemne mazry. Tak jednak mówiono na gołębie, które miały białe ogony, białe lotka pierwszego rzędu i białą głowę, natomiast sporo ciemnych piór na pozostałej części ciała. Te z roku na rok zmieniały swój wygląd - ciemniały. Po nowelizacji wzorca nazewnictwo nieco się zmieniło. Gołębie, które miały ciemne ogony traktowane były jak odpad. No i moje mazry miały głowy lepsze aniżeli gołębie żółte i czarne, które znałem. Te były delikatnie łukowate.
Piotr: Zdaje się, że był Pan sąsiadem Edmunda Gojke?
Alfons: Zgadza się. Edmund chciał dostać koszulkę od swojego wujka - księdza z Ameryki, który przyjechał do Polski. Były dwie, na jednej był Indianin, a druga była z palmami. W zamian za jedną koszulkę dał wujkowi parę niebieskich srok, naprawdę pięknych, bardzo długich, głowy lepsze od większości srok, ale za to miały łamane oczy.
Kiedy Pan Gojke wyjechał do brata do Anglii, to wszystkimi jego gołębiami zajmowałem się ja. Mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Zorganizowałem dla nich miejsce na strychu, gdzie wcześniej suszyło się pranie. Były tam mewki egipskie, orientalne, do tego perukarze, sokoły oczywiście i coś jeszcze, ale nie pamiętam dokładnie. Edmund wrócił po dwóch latach. Na wyspach zaprzyjaźnił się z Aniołkiem, Polakiem mieszkającym w Wielkiej Brytanii. Obaj załatwiali orientalne i trudne do zdobycia gołębie z zagranicy. Zajęli się też wysyłaniem naszych gołębi nawet za ocean do Ameryki. Tam trafiały nasze sokoły. Edmund był prawdziwym pasjonatem. Poznał wiele ras i co mu się spodobało musiał mieć w gołębniku. A że miał możliwości i kontakty, często mu się to udawało. Miał dużo srokatych gdańskich - niebieskich i czarnych.
Piotr: A co z organizacjami hodowców gołębi w tamtym czasie?
Alfons: Należałem do organizacji zrzeszającej hodowców różnych zwierząt, później stworzyliśmy pierwsze koło tylko dla hodowców gołębi. Siedziba znajdowała się w Wejherowie, przy ulicy Polmowskiej. Należeli do niej okoliczni hodowcy z Trójmiasta, ale również z Tczewa, Malborka i Elbląga. Należeliśmy do Wojewódzkiego Związku Hodowców Drobnego Inwentarza. Natomiast w 2007 r powstał u nas Pomorski Klub Hodowców Sokoła Gdańskiego, którego jestem prezesem.
Piotr: Czy były wówczas organizowane wystawy gołębi?
Alfons: Dzięki staraniom tej pierwszej organizacji udało się zorganizować wystawę, była dostępna dla każdego. Przyjechali hodowcy z całej Polski. Oceną gołębi zajmowali się hodowcy danej rasy, ponieważ w tamtym okresie nie było jeszcze sędziów. Kolegium powstało nieco później.
Natomiast jeszcze wcześniej po wojnie, pierwsze zebranie hodowców z Trójmiasta odbywało się w Gdańsku przy ul. Grunwaldzkiej w budynku Ligi Kobiet. To był 1952 lub 1953 rok. Brało w nim udział 30 osób. Zebranie prowadzono w języku niemieckim, z tego powodu grupa hodowców pochodzących "zza Buga" doprowadziła do przerwania zebrania, a wybory władz klubu nie odbyły się. Na zebraniu obecni byli tacy hodowcy jak Schulz , mieszkał na ul. Kartuskiej, hodował sroki czarne, falbunty czerwone i takie płowe/wiśniowe z zadymionymi ogonami. Rutz krawiec, mieszkał na Oruni - Przytorze, jeździłem do niego z ojcem. Miał gołębie białe z dobrymi długimi głowami. To był dobry życzliwy człowiek, później wyjechał do Niemiec. Przed wyjazdem wysłał do nas kartkę, że tata ma przyjechać po parę białych gołębi. Niestety trochę się spóźniliśmy i dostaliśmy tylko białą samicę. Miał zasadę, że nikogo nie wpuszczał do gołębnika, ale mój tato był szewcem i kiedy pewnego razu przywoził mu buty miałem okazję ukradkiem zerknąć do jego gołębnika. Miał tam jeszcze inne białe gołębie o płaskich głowach, tylko tyle udało mi się zobaczyć. Innych hodowców biorących udział w tym zebraniu niestety nie pamiętam.
Piotr: Czyli sokoły gdańskie były wtedy bardzo popularną rasą?
Alfons: Sokoły gdańskie, tak mówiono na nasze ulubione gołębie i taka też obowiązywała oficjalna nazwa. Gwarowo mówiliśmy też: estry, gdańskie, tym samym te gołębie zawsze były traktowane z dużym szacunkiem i stawiano je na piedestale, to były szykowne ptaki.
Piotr: Hoduje Pan gdańskie nieprzerwanie od młodzieńczych lat. A czy były lata, w których inna rasa stawała się przewodnią?
Alfons: Sokoły gdańskie hodowałem bez przerwy do 1997 roku. Później zainteresowałem się żywiej gołębiami pocztowymi. To ze względu na zmiany, jakie zaczęły następować i napływ nowych koncepcji na udoskonalanie sokołów. Mieszano je z różnymi rasami, to spowodowało duży chaos i popsucie eksterieru gołębi. Mam wrażenie, że w tamtym okresie każdy chciał czegoś nowego.
Hodowałem bardzo dużo czarnych srok, miałem ich ponad 60. Jednak zainteresowanie tymi gołębiami zmalało do tego stopnia, że nikt ich nie chciał. Hodowca Filczur z kolegą przyjechali do mnie z Przemyśla i zakupili ok. 20 sztuk. Niestety nie poradzili sobie z ich temperamentem, a większość gołębi zginęła. Wcześniej wymieniałem się materiałem z Panem Władysławem Gajewskim i innymi hodowcami z okolicy.
Jeśli chodzi o inne odmiany to rutbunty miałem jeszcze z ojcem. Popołudniowe loty były ryzykowne. Pewnego razu wypuściłem stado o godzinie czternastej, może piętnastej, niektóre sztuki wróciły dopiero rano. Ta odmiana w naszej hodowli bardzo dobrze latała. Potrafiły spędzić w powietrzu wiele godzin. Sprzedana para tych gołębi wróciła do nas po dwóch latach, kiedy znajomy zdecydował się je wypuścić. Odległość między naszymi gołębnikami wynosiła ok 5 km. Świadczy to o niezwykłym zawzięciu i upartości tych gołębi. Jeśli chodzi o loty w moich młodzieńczych latach to dla tej rasy 2-3 godzinny lot był codziennością. Po wojnie kiedy miałem jakieś 20 lat, natknęliśmy się z ojcem u jednego hodowcy w Tczewie na czarne rutbunty, to było niesamowite, bo to bardzo rzadkie ptaki, których dziś już nie ma.
Od zawsze było tak, że gołębie dobre pod względem wystawowym latały gorzej od tych z gorszymi głowami, te wytrzymywały w powietrzu znacznie dłużej. Tak jest chyba w każdej rasie w której dochodzi do różnic w kierunkach hodowli.
Piotr: Proszę opowiedzieć na jakich wystawach był Pan sędzią?
Alfons: Moja kariera sędziowska jest dość bogata. Sędziowałem wystawy między innymi w Jugosławii, Czechosłowacji, NRD i Rumunii. A na naszym lokalnym podwórku w Krakowie, Wrocławiu, Łodzi, Poznaniu i na wybrzeżu. Oprócz uprawnień sędziowskich zasiadałem w komisji hodowlanej PZHG z Warszawy, to na początku tworzenia się struktur w Polsce. W 1982 roku zostałem sędzią ekspertem.
Piotr: Jakie różnice zauważa Pan w hodowli sokołów gdańskich dawniej i dziś?
Alfons: Obecnie sokoły gdańskie stały się rasą wolierową. Głowy są ładniejsze, dzioby według mnie są trochę za krótkie, słabsze są ogony. Kolorowe gdańskie miały bardzo ładne kształtne ogony tworzące półkole. Teraz mają też mniej piór w ogonach. Postawa również jest inna niż przed laty. Nie mają teraz takiej jaką miały "prawdziwe gdańskie", no i siadają na ziemi. Do tego zmieniło się ułożenie skrzydeł względem pleców i ich krycie. Koronki bywały pełniejsze. Prace hodowlane oczywiście nadal trwają, a hodowcy dobrze wiedzą nad czym pracować. Zmieniła się punktacja na wystawach, kiedyś najlepsze gołębie dostawały po 94-95 punktów, a teraz nierzadko spotyka się oceny 96-97 pkt. Na jednej wystawie kolega Szawiel kupił samicę ocenioną na 94 pkt od Pana Kaczmarka, to było w Poznaniu, a gołębica ta była Championką. Z tego co pamiętam Poznań zawsze był mocnym ośrodkiem hodowli tej rasy.
Miałem szczęście wychowywać się w towarzystwie wielu hodowców. W dawnych czasach hodowla gołębi była na porządku dziennym i dostarczała radości wielu młodym. Przy ulicy Św. Jacka w Wejherowie mieszkało ośmiu hodowców sokołów. Tym samym miałem niezłą konkurencję i zarazem motywację do pracy. Wtedy tylko Edmund miał zamknięte gołębie. Kossowski Antoni ganiał różne odmiany, był prawdziwym miłośnikiem gołębi. Dalej mieszkał kolega Edmund, hodował białe, pochodził z Tczewa i był kolejarzem. Dalej Rzepa vel "Jopi", Lemke Alfons, Dawidowski, oczywiście Edmund Gojke, który hodował różne kolory, miał tigry. Pamiętam też Szoka ze Wrzeszcza, miał kolorowe mazery, szymle, rutbunty, wszystkie ptaki u niego dobrze latały.
Piotr: Jaka odmiana sokołów jest Pana oczkiem w głowie?
Alfons: Moją ulubiona odmianą zawsze były gołębie srokate. Jednak kiedy sędziowie zaczęli zabierać po 5 punktów za samo oko moim gołębiom na wystawach, zdystansowałem się nieco i hodowałem je tylko dla siebie. Miały piękne ogony, dziób obowiązkowo zakończony hakiem, to cecha rasowa u tych gołębi - nie bardzo długi, ale trochę. W swojej hodowli zwracałem też uwagę na kolor dzioba, źrenicę w oku - jej wielkość. Jeśli chodzi o klapy nad oczami, to te najczęściej zdarzały się u białych. Co prawda takie gołębie nie nadawały się na wystawę, ale hodowcy cenili je w hodowli, zazwyczaj były dobrymi lotnikami. Ze wszystkich odmian rutbunty latały najlepiej, nawet lepiej niż sroki.
Zawsze starałem się uczestniczyć we wszystkich zebraniach i wystawach. Egzamin zdawałem w Krakowie u Józefa Stocha. Musiałem przedstawić swoje osiągnięcia i pokazać rasy, które hoduję. Uprawnienia dostałem właśnie na te gołębie, nie było jeszcze podziału na grupy. Więc w mojej hodowli oprócz sokołów przewinęły się też srebniaki, garłacze angielskie czy maściuchy polskie. Kupiłem ich całe stado od hodowcy z Krakowa.
Piotr: Dziękuję za rozmowę.
Alfons: Dziękuję.
|
|